poniedziałek, 14 maja 2012

Ukraina, Lwów - 11.05 - 13.05 2012

     Mam przyjemność zaprezentować kolejną wyprawę, z serii "podróże na moturze".
Tym razem wybraliśmy się poza granicę naszego kraju, a konkretnie odwiedziliśmy Lwów.
Miasto to, położone jest około 300 km od Bochni. Sam pomysł wyjazdu zrodził się dość spontanicznie. Docelowo mieliśmy podróżować we czwórkę, jednak ze względu na różne okoliczności, pojechaliśmy we dwóch.
Początkowo planowaliśmy wyjazd o godzinie 6.00, jednak mała ilość snu spowodowana problemami zaśnięciem, nie pozwoliła na realizację tych zamierzeń... a problemy z zaśnięciem spowodowane były znowu podekscytowaniem, związanym z wycieczką.
Około 7.20 opuściliśmy stację Orlenu i pojechaliśmy drogą E4 w stronę Ukrainy!
Bagaże były dość mocno wypchane.. przynajmniej u mnie.  :)
Parę zdjęć :





Znakomita pogoda i świetne nastroje towarzyszyły nam nieustannie, co widać powyżej :P

   Przed Rzeszowem zjechaliśmy na drugie śniadanie do Mc. Posileni jajem z bekonem, żółwim tempem dotarliśmy do stolicy Podkarpacia. Z początku krótki spacer po tym mieście, zmienił się w prawdziwie zwiedzanie. Zadowoleni z wymiany złotówek na hrywny po korzystnym kursie, odpoczywałem trochę na ławce... ale nie wszyscy mieli tak dobrze...

 To zdjęcie jest jednym z moich ulubionych, cóż niektórzy muszą pracować za dwóch :))))
 Później szukaliśmy sklepu, którego jak na złość nigdzie nie było. W pełnym oporządzeniu, czułem się jak uczestnik bitwy pod Grunwaldem. Myślę, że Marcin podobnie, zwłaszcza dźwigając moje rzeczy :D

W Rzeszowie spotkaliśmy się z życzliwością mieszkańca, który z pełnym zaangażowaniem oprowadził nas po rynku i wskazał ciekawe miejsca, które mogliśmy obejrzeć.
Oto i on :

Idąc za jego radą, udaliśmy się do miejscowego muzeum.
Tym sposobem znaleźliśmy się kilka metrów pod ziemią, w tunelu biegnącym pod kamienicami.
Grupa zwiedzających była niezwykle liczna. Aż 2 osoby + przewodnik. Oczywiście, tymi dwiema osobami byliśmy my ! Dowiedzieliśmy się wielu interesujących rzeczy na temat Rzeszowa, a chłód podziemi zadziałał kojąco na nasze ciała. Uff , chyba zabrzmiało jak z filmu erotycznego!?
Nieważne.

  

Jako ciekawostkę dodam, że pod ziemią znajduje się średniowieczne pomieszczenie wraz z oknami. 
Zastanawiasz się, mój Drogi Czytelniku po co okna pod ziemią ?
Otóż Rzeszów, kilkaset lat temu był znacznie niżej położony. Podobnie jak inne  miasta.
Podniesienie terenu spowodowane było nagromadzeniem wszelkich nieczystości.

    Następny przystanek - granica - Korczowa. 
Był to nasz pierwszy przejazd przez granicę ukraińsko - polską, więc nasze obawy co nas na niej spotka były dość pokaźne. Wszelkiej maści opowieści o celnikach także dodawały smaczku.
Pierwsza bramka. Dziwne kamery patrzące na człowieka z góry sprawiały, że można było czuć się jak w domu wielkiego brata. Krótkie zatrzymanie przed sygnalizatorem. Sprzęgło. I ruszamy dalej. Stop. Ok, nie strzelają. Jedziemy. Naszym oczom ukazała się ogromna ilość, czekających na odprawę tirów. Na szczęście ta kolejka jest nie dla nas. Chwila konsternacji, mamy prócz tego jeszcze dwie kolejki. Intuicja motocyklisty podpowiadała by się pchać, rozum zakazywał... zwłaszcza, że większość rejestracji była ukraińska. Zauważyliśmy jednak, że kolejka, w której czekamy jest przeznaczona dla tzw. ALL PASSPORTS. Zmieniliśmy ją na EU. Przed nami tylko 3 samochody. Krótka rozmowa z polskimi celnikami i jedziemy dalej. Teraz ukraińska odprawa. Zauważywszy żołnierza, zatrzymuję się. Podchodzę niepewnym krokiem, on wydaje komendę "NOMER". Myślę, co to może znaczyć... czyżby rejestracja ? Trafiony zatopiony. Sympatyczny soldat podaje mi kartkę, pyta "ile jedzie" i czy "lubimy dziewczyny", a następnie przepuszcza dalej. Kolejne okno. Szybkie sprawdzenie paszportów. Następny zainteresowany celnik zagaduje i pyta dokąd jedziemy. Z nim rozmowa była nieco dłuższa. Wiadomo - wódka, piwo, dziewczyny. Jest ok, póki co opowieści o ich dziwnych manierach się nie sprawdzają. Kolejne okno. Kolejna rozmowa z celnikiem. Tematy podobne. Ok, myślimy - to wszystko. Przejechane około 500 m i następne bramki. Szlabany podniesione, zwalniam, gest "jechać", jedziemy więc.. nagle słyszę krzyk "stój!!!". Odwracam się, a tutaj ostatni żołnierz, już z ręką na pistolecie. I tak oto bym stracił swoje życie ledwo wjechawszy na Ukrainę :)
Wszystko w porządku. Droga pusta. Można jechać.

Taki obrazek towarzyszył nam aż do samego Lwowa, pomijając małe wyjątki. Pozwoliło to na szybkie dotarcie do centrum, w którym jazda wymagała już iśćcie cyrkowych umiejętności...


Ukraińcy poruszają się po tej miłej kostce z dużymi prędkościami, niebezpiecznie wyprzedzając i pchając się w każdy możliwy sposób. Do tego duża ilość pieszych sprawia, że trzeba mieć oczy dookoła głowy.

Do hotelu dotarliśmy zmęczeni i głodni. Chyba około godziny 16.
Odebraliśmy naszą rezerwację, szybki prysznic i wyjście na podbój Lwowa.
Obsługa bardzo sympatyczna, mówiąca po polsku (Lena, jeśli czytasz - pozdrawiam ) .
Hotel mieścił się praktycznie w samym centrum, dzięki czemu mogliśmy odstawić motocykle i poszukać miejsca, w którym moglibyśmy coś zjeść.

Trafiliśmy do pobliskiego baru/restauracji. Obsługa niestety nie mówiła po angielsku, a język polski też był problemem. Pozostaliśmy zdani na los, z kartą pełną znaków, których nie potrafiliśmy rozszyfrować. Z pomocą przyszła druga karta dań, z obrazkami - jednak niewiele mówiącymi.


Wspólnymi siłami zaoraliśmy jednak Koszalin i zjedzoną potrawą stał się stek.
Na szczęście, znacznie słowa "piwo" jest dokładnie takie samo, w języku ukraińskim.




Lekko wodniste, lecz smaczne.
Syci i napojeni zajęliśmy się zwiedzaniem. 
Można zauważyć bardzo zdezelowane tramwaje, często prowadzone przez kobiety.


 W czasie naszego pobytu we Lwowie, miały miejsce wydarzenia związane z nadchodzącym EURO 2012. Mogliśmy dzięki temu zobaczyć jak wygląda wieczorne życie w tym mieście.


Powyżej Opera. Chyba jeden z ładniejszych budynków.

Jeśli chodzi o samochody - występują duże skrajności :



Miasto w moim odczuciu jest zadbane i czyste. Boczne dróżki  pokazują jednak, także drugą stronę medalu... 


Resztę dnia spędziliśmy na chodzeniu po całym mieście, bez konkretnego celu.
Zobaczyliśmy, że Ukraińcy to bardzo otwarci ludzie o czasem świetnych zainteresowaniach.
Starsi ludzie zamiast siedzieć w domu, spędzają czas na wolnym powietrzu grając m.in w szachy czy warcaby. Przyznam, że w Polsce z podobną sytuacją nigdy się nie spotkałem.
I tak do późnych godzin.

 Mimo chodzenia po wielu ciemnych, bocznych uliczkach, nie mieliśmy żadnych nieprzyjemnych sytuacji.
Co ciekawe, ludzie na pozór niewiele palą. Za to piwo można kupić praktycznie w każdej budce z pamiątkami. Jednak brak było zataczających się czy agresywnie zachowujących się osób... prócz nas :D

Na drugi dzień podjęliśmy się wspinaczki na High Castle. Widoki niesamowite co można zobaczyć na poniższych zdjęciach.


Szczęście nas nie opuszczało - w pobliskim kościele odbywał się ślub/chrzciny, nie jestem pewien.
Może ktoś mnie oświeci.Samochód jednak wskazuje na ślub. Stroje świetne. Oto zdjęcia :



Następnie zwiedziliśmy Cmentarz Łyczkowski - Orląt Lwowskich.
Dotarcie do niego zajęło nam sporo czasu i wymagało dużej odporności na ból... nóg.
Po drodze spotkaliśmy się z życzliwością starszej Pani chcącej wskazać nam drogę.
Niestety zrozumieliśmy tylko - "po prawo", "po lewo" :)
Udało się - jesteśmy. Bilety 10 hrywien bez legitymacji studenckiej, ale siła perswazji sprawiła, że skończyło się na 5 :)
Cmentarz bardzo ładnie zachowany i zadbany. Sporo turystów. Także z Polski.





Myślę, że udane zdjęcie :


Trochę humoru:



Zdjęcie z serii " coś mnie ugryzło!?!"


Jeśli chodzi o Sprite'a widocznego na zdjęciu, to było on całkowicie inny w smaku niż polski.
Kupiliśmy dwie sztuki, to chyba nie przypadek. 
Potwornie zmęczeni zrobionymi kilometrami, skierowaliśmy swoje kroki w stronę hotelu.
Po drodze zatrzymaliśmy się przy uniwersytecie... nogi nie pozwoliły iść dalej bez odpoczynku.


Po krótkim odpoczynku w hotelu przyszedł czas na jedzenie. Podczas poszukiwania restauracji poznaliśmy dwie miłe dziewczyny - Julię i Sofię. Tym sposobem nie poszliśmy jeść, ale za to zyskaliśmy nowych znajomych na Ukrainie. Ponadto stały się one naszymi przewodniczkami.
Właściwie nie zwiedzaliśmy lecz zajmowaliśmy się rozmową przez co ... zgubiliśmy się.
Na szczęście udało się dotrzeć z powrotem. Było bardzo zimno, ale niesamowicie przyjemnie spędzony czas sprawił, że chcielibyśmy jeszcze wrócić i zaprosić na kawę w formie podziękowania :)
Niestety dziewczyny musiały udać się do domu. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie. Bardzo dziękujemy za oprowadzenie po parku oraz wesołym miasteczku... no i doprowadzenie z powrotem :)

W hotelu czekała już na nas Lena, które jak zwykle była uśmiechnięta i chętna do rozmowy.

Potem nadeszła niedziela, czas wyjazdu. Szkoda, ponieważ ludzie byli bardzo sympatyczni, atmosfera niezwykła, a czas mijał jakby wolniej...
Pożegnalne zdjęcie :


I Polska :


Do następnego!