sobota, 29 września 2012

21.09 - 23.09 2012 Cieszyn - Ostrava - Bańska Bystrzyca

Dzień dobry moi mili,
czas przerwać prawie dwumiesięczną absencję!
W dniu dzisiejszym opowiem Wam o wycieczce... buheeeee nic nowego, zawsze jest w sumie o tym samym. Jeżdżenie i jeżdżenie. Aż du boli.
Najprawdopodobniej była to ostatnia wyprawa w tym sezonie, nie lubimy już motojków, jest na nie za zimno :))

Składu nie trzeba przedstawiać, jak zwykle trójka nudziarzy, bo tylko nudziarze dotrzymują słowa i jak się umawiają to jadą :)
Oh koniec tych złośliwości. Przejdźmy do czegoś nieco bardziej merytorycznego.

Nasz wyjazd zakładał odwiedzenie głównie 3 miast - polskiego oraz czeskiego Cieszyna, Ostravy, oraz Bańskiej Bystrzycy. Odwiedzamy zatem aż dwóch sąsiadów i zakładamy zrobienie około 600 km. Jak się później okazało liczba ta wzrosła jeszcze o 200 km, a nasze portfele świeciły pustkami.
Nocleg planowany był w Bańskiej Bystrzycy oraz w Ostravie.

Zaczęło się od spóźnienia Marcina, co jakoś dobrze wróżyło wyjazdowi - zwykle bowiem to ja jestem tym spóźnialskim...


Zatankowaliśmy i pognaliśmy w kierunku Cieszyna.
Jazda była średnio przyjemna, chłód znacząco osłabiał nasze morale... wróg był blisko.
 Dodatkowo zaraz zrobiłem się głodny...
W końcu jesteśmy w Cieszynie! Wspaniała pogoda i doskonałe pierwsze wrażenie.


Po krótkim odpoczynku na cieszyńskim rynku, równocześnie umilanym przez ciepłe napoje, ochoczo rozpoczęliśmy zwiedzanie. Posiadając w ręku przewodnik staliśmy się istnymi eksploratorami miasta. Na początek Muzeum Cieszyna - niestety mój wzrok nie dostrzegł napisu i trafiliśmy najpierw do cieszyńskiej Wenecji :

Wątpliwe wrażenia, nieprawdaż?

Skoro jesteśmy już przy wodzie, należy wspomnieć o pewnej studni :
wersja nr 1

wersja nr 2


Którą wersję wybierasz?

Spacerując udało nam się dotrzeć do zamku. Niestety nie spotkaliśmy nikogo przystojniejszego od nas samych, więc ze złością wydaliśmy kilka złotówek i po pokonaniu kilkudziesięciu schodów wdrapaliśmy się na szczyt Wieży Piastowskiej.
Widoki przedstawiam poniżej. A wcześniej kilka zdjęć z samej okolicy wzgórza.
W cenie biletu była możliwość obejrzenia rotundy, w której gościł onegdaj nasz duce Bronisław Komorowski.







Powyżej zdjęcie we wspomnianej rotundzie. A poniżej zamieszczam widok na Most Przyjaźni oraz rzeka na rzekę Olzę,  oddzielającą Cieszyn polski, od Cieszyna czeskiego.
Kiedyś kontrola graniczna odbywała się właśnie na owym Moście Przyjaźni, dzisiaj można zobaczyć w jego okolicy dawne budynki celników, a przy wątpliwym szczęściu także i ich samych - zwłaszcza w dobie metanolowej afery.




Lęk wysokości daje nam się we znaki, schodzimy więc na dół i planujemy co robić dalej.
Wybór padł na muzeum drukarstwa, jednak ze względu na to, że nie mogliśmy od razu wejść - zrezygnowaliśmy. Zwiedzanie bowiem zaplanowane było jedynie o pełnych godzinach. Mając jeszcze 40 minut postanawiamy, że jeżeli się uda to wrócimy. Jak się później okazało nie wróciliśmy - znaleźliśmy bowiem pierwsze muzeum, do którego chcieliśmy się wybrać.
Przewodnik okazał się mało rozmownym człowiekiem, wyglądało jakby chciał nas jak najszybciej zbyć, trudno. Wyssaliśmy wszystko co się dało. Oto rezultat:








Na koniec trochę humoru :



 Później udajemy się na obiadek, całkiem niezły,  a następnie szybko wymieniamy forsę, dolary, miliony i tysiące, na czeskie kuruny i słowackie eurasy i zmierzamy zobaczyć co w czeskiej części Cieszyna warte jest naszej uwagi.
Niestety takich miejsc nie było zbyt wiele, ograniczyliśmy się jedynie do odwiedzenia okolic ratusza.
W okolicy sporo dziwnych "typów". Dziękujemy i jedziemy w stronę Ostravy.


Jest już dość późno, a do przejechania pozostało jeszcze sporo kilometrów.
W Ostrawie mamy nadzieję, na gorącą kąpiel i coś ciepłego, poza tym jesteśmy już mocno zmęczeni.
Drogi nie robią na nas większego wrażenia, jednak stacje benzynowe wynagradzają niedosyt.. Benzyna -  6, 70 zł. Na ten moment jeszcze nie tankujemy :)

Gps pokazuje jeszcze tylko 1,5 km do miejsca naszego ubytowania, a okolica jest krótko mówiąc niezwykle nieciekawa.
Niestety do samego hotelu sytuacja nie uległa zmianie i raz po raz mijamy stojących przy klatkach Rumunów. Na szczęście pensjonat dysponuje prywatnym parkingiem, co w tej sytuacji uważamy niemal za mannę z nieba. Po wejściu do hotelu jesteśmy niezwykle mało entuzjastycznie przywitani przez recepcjonistkę. Oczywiście nie oczekiwaliśmy rzucania się na szyje z krzykiem " ooooo polaczki polaczki dzień dobry dzień dobry... " Osobiście byłem jednak rozczarowany sytuacją, która nas spotkała. Hotel zapuszczony w jakiejś dziurze, daleko do centrum ( wedle opisu miało być blisko) . Na dodatek "miła" Pani żąda 3 dowodów osobistych. Przyzwyczajenie, że nie zabieram tego dokumentu gdy go wyraźnie nie potrzebuję, okazało się brzemienne w skutkach. Recepcjonistka odmawia nam zameldowania zasłaniając się "wysokimi pokutami". Ok nie płaczemy, i tak nam się nie podobało. Żegnamy.
Robiło się ciemno, zimno, głód doskwierał coraz bardziej, a my nadal pozostajemy bez noclegu.
Beznadziejna sytuacja. Jedziemy autostradą, szukając w okolicy miejsca, gdzie moglibyśmy odpocząć. Z ratunkiem przyszedł Hotel Nikolas, oddalony około 15 minut drogi pieszo od ścisłego centrum. Zadowoleni, że udało nam się zrobić świetny interes, idziemy na podbój Ostrawy!


 Zmrok znacząco utrudniał zwiedzanie. Trafiamy na ulicę Stodolni - najsłynniejszą w Ostrawie.
Tam spędzamy kilka godzin w lokalu stylizowanym na motocyklowy, co bardzo nam odpowiadało.
Wypijamy kilka piw, idziemy spać, a nazajutrz w nieco gorszej pogodzie zwiedzamy miasto.

Powyżej widzimy ulicę Stodolni - za dnia bez życia.

Nie mamy zbyt wiele czasu , o godzinie 12 musimy opuścić hotel.
Znajdujemy rynek :





Herbatka w tak paskudną pogodę smakowała wybornie. Niektórym aż za bardzo....


Troszkę się Marcinowi rozlało :)
edit : Marcin za ten wpis ośmielił się sprawić mi przykrość stwierdzając, że miałem problemy z cytryną, co niewątpliwie jest prawdą, aczkolwiek nie musiał tego mówić. :(

Na koniec troszkę humoru :

Adam Małysz ciągle żywy :


Pojazd ślubny marki bawara :


Nienawiść wśród polityków - nie tylko w Polsce :


Jeden z rzadszych trolejbusów marki Skoda :


Ostrawa zrobiła na nas średnie wrażenie. Typowe robotnicze miasto, sporo seksszopów, masa ludzi stojących w klatkach i pijących tanie trunki. Mimo wszystko warto było tam zajrzeć.

Pogoda znacznie się poprawiła, co zachęciło naszą trójkę podróżników do obejrzenia okolicznych miejscowości. Przede wszystkim chcieliśmy zobaczyć Muzeum Górnictwa. Nie znajdowało się ono zbyt daleko, dojeżdżamy więc szybko i próbujemy przejechać przez bramę wjazdową by zaparkować motocykle blisko wejścia. Ku naszemu zaskoczeniu nie możemy wjechać. Ot konferencje zrobiły urzędasy i trzeba było zawracać.
Jednak posiadamy alternatywę - fortyfikację w miejscowości Hlucin - Darkowice.
Warto wspomnieć, że i tu mój wzrok zawiódł. Nie zauważyłem wielkiego napisu "MUZEUM" i przejechałem dalej :)))
 Oto i on :


Tutaj także jesteśmy zmuszeni do czekania na przewodnika.
Nie tracąc czasu, oglądamy kilka miejsc w okolicy głównego bunkierka.






Tradycyjnie flaga kraju, który został przez nas odwiedzony :


Marcin usiłujący zrobić zdjęcie, za pomocą samowyzwalacza :

Jak można się spodziewać nic z tego nie wyszło.
O pomoc proszę Czecha. Efekt jego pracy:


I odpoczynek Marcina :


Następnie zwiedzamy wcześniej wspomniany bunkier. Zacna czeska mowa nie przypadła nam do gustu, raczej niewiele zrozumieliśmy z wykładu, ale obiekt sam w sobie bardzo ciekawy i bogato wyposażony.

Opuszczam Hlucin aby przez Harmaniec i piękne okoliczne krajobrazy dostać się do Bańskiej Bystrzycy.
Po drodze zatrzymujemy się by zrobić kilka zdjęć i nieco się rozgrzać  :)
Zaraz za granicą ze Słowacją czekał na nas patrol policji, jednak nie tym razem panowie, nie tym razem :) 



















Dalej nie zatrzymujemy się już nigdzie, podziwiamy widoki i cieszymy się jazdą.
Późną porą jesteśmy w hotelu, spinamy motocykle łańcuchem i rozpakowujemy bagaże.
Szybko się przebieramy i mamy nadzieję, na skorzystanie jeszcze z oferty gastronomicznej Bańskiej Bystrzycy. Ceny nas przerażają tym bardziej, im bliżej jesteśmy serca miasta.
Wchodzimy do "Fishmena", nie jemy ryby bo za droga :D
Marcin raczej zadowolony z posiłku. Kasia wraz ze mną, jak sądzę - mniej.
Korzystamy z dobrodziejstw Bańskiej - słuchamy koncertu a'la Rammstein.
A następnie potwornie zmęczeni udajemy się do pokoi.

Nazajutrz rozpoczynamy intensywne zwiedzanie :




Przypadkiem zauważamy odbywający się maraton, zatem chwilę przystajemy, robimy zdjęcia i idziemy dalej.

 Ależ pan zapjerdalasz... (Marcin się dołączył do biegu, jednak nie zjadł snikersa - stąd jego wygląd,
istotnie, nie był sobą.


Powyżej burzliwa dyskusja dowodząca o tym, że warto rozmawiać.
Matiuszka Rosija ciągle na Słowacji żywa. (patrz 5 zdjęć wyżej)

Uff i znowu o tym jedzeniu, no ale cóż - zgłodnieliśmy, a napewno ja, a że jestem egoistycznym samolubem to przechodzimy pół miasta w poszukiwaniu jedzenia.
Nieco inaczej niż w Polsce, na Słowacji handel nie jest tak powszechny... a przynajmniej nie od tak wczesnych godzin. I jak tu nie być głodnym? 
Kolejny lokal zamknięty... otwarcie o 12.
Błe, szukamy, szukamy, przy okazji oglądając co się dało....



Ostatni punkt - obiad :) 
A po obiadku w galerii przypominającej wszystkie inne, szybkim krokiem zmierzamy do wyjścia.
Powinniśmy już dawno opuścić hotel, ale po cichu liczymy, że nie będzie problemów :)
Tak też się stało, właściciel dał się przekupić bażantem, a my obieramy drogę na Zakopane.
Tu po raz kolejny mój gps wyprowadza nas w "pole". Zamiast skręcić w prawo, jedziemy prosto i co się później okazuje jest to autostrada, której gps nie miał zaznaczonej. Nadrabiamy ponad 40 km, ale było warto. Widoki są wystarczającą nagrodą.


Zmierzając ku końcowi wyprawy, odwiedzamy jeszcze Zakopane.
Spędzamy tam oczywiście kilka chwil na JEDZENIE, bowiem Daniel to grubas.



I tak wykorzystując cały dzień kierujemy się już do naszych domów.

Na koniec jeszcze miła niespodzianka :

ups, rozmazało się troszkę - miałem na myśli ZATOR DROGOWY

Tyle na dziś, do zobaczenia najprawdopodobniej w następnym sezonie!