wtorek, 23 lipca 2013

Zamek Niedzica, Zamek Czorsztyn - 2 in 1

To chyba pierwszy taki wyjazd, który w całości udało się zrealizować.
Kłódek brak, a jeśli już to otwarte, wszyscy uśmiechnięci - zapraszają nas do odkrywania tajemnic tych miejsc.

I tak też jesteśmy w Niedzicy. Chmurki zakrywały słoneczko, ale oczywiście dzięki nam się rozpogodziło :)
Ruch turystyczny spory, widać, że teren zagospodarowany więc i ludzi nie brakuje.
Przez to musiałem złamać przepisy i stanąć na zakazie :P
Najwyżej Kasia zapłaci.

Kupiliśmy wejściówki na zamek. Jednak zauważyłem też, że udostępniony do zwiedzania jest spichlerz - wydało mi się dziwne, że Pani bileterka odrazu nie zaproponowała by go obejrzeć...
później sami sprawdziliśmy dlaczego ... BO TO STRASZNY BADZIEW, najgorzej wydane 8 zł, grrr

Cofnijmy się do początku.
Jak to zwykle bywa człowiek po podróży głodnieje, przyszedł czas na posiłek.
Myśleliśmy, że zjemy coś dobrego w karczmie Hajduk w Niedzicy. Po szybkim przestudiowaniu karty i zorientowaniu się, że komuna i kolejki powróciły - idziemy do konkurencji.
Długie oczekiwanie na średnio rozgarniętą kelnerkę, a później na gołąbki i shoaremkę, umilało robienie foteczek.


Po obiadku obowiązkowy lodzik :D
Lekko wyboistą dróżką, wspinamy się pod górkę.


Jeszcze tylko odprawa biletowa i już zamek stoi otworem.
Po prawej strony można zobaczyć kaplicę.




  Mijamy kapliczkę czy kościółek - nie pamiętam, pamięć już nie ta co kiedyś.
 Może smaczny posiłek i kawa poprawi nieco pracę mojego mózgu.
Wszak wszystko było już dla nas przygotowane.


Jemy sobie jemy, aż tu nagle mistrzowskie ciasto Jana z Kałuży, spada mi na spodnie.
Ten nietakt musi zostać ukarany - rzekł król.
Tym sposobem dostaje się do lochów, które znajdują się w podziemiach zamku.



Zostałem uwolniony, ale tylko na moment - czekały już na mnie kolejne atrakcje:


Korzystając z okazji - uciekłem.


Po tych przygodach i jedzonku, przyszedł czas na zrzucenie kilku kilogramów.


Zaczęło się zmierzchać, może trochę snu?

Po przebudzeniu okazało się, że mamy towarzystwo.

Pytanie gdzie uciekać?
W prawo?


A może nie?


Na dół?


Uciekamy na górę. Tutaj też nie poprawia się nasza sytuacja.
Skaczemy?


Sytuacja jest patowa. Może po dachach?


Szukamy Robin Hooda, który ocali nas, biednych.
Może to on?


Bardzo trafnie!!!


Uratowani szybkim krokiem schodzimy i udajemy się do wozowni.
Następnym punktem zwiedzania jest spichlerz, o którym wspominałem wcześniej - szkoda klawiatury, na ponowne pisanie czegokolwiek na jego temat.

W oddali widzimy Zamek Czorsztyn, do którego niebawem się przeniesiemy.


 Krótki spacer kończy się niezwykle szybko:


 A poniżej zdjęcie jednego z elementów powyższej ścieżki:


 Żegnamy się z Niedzicą.




Powolutku zaczął zapadać zmierzch, więc ogień na tłoki i do Czorsztyna, w nadziei, że jeszcze otwarte.

Ufff, jesteśmy 10 minut przed czasem. Nie mamy zbyt wiele do zobaczenia, bowiem po zamku w Czorsztynie pozostały tylko niewielkie ruiny.


Głód ponownie dał o sobie znać. Brakowało nam jedynie garnków, by coś przyrządzić.


Na koniec kilka widoczków.


A tak prezentuje się Zamek Niedzica :)


No to odlatujemy, pa pa !!


czwartek, 11 lipca 2013

Ojców

Wycieczka do Ojcowa była swego rodzaju kontynuacją w stosunku do poprzedniej.
Wyruszyliśmy dosyć późno, ale nie przeszkodziło to w cieszeniu się świetną pogodą i dobrą drogą.

Zaparkowaliśmy motorek, uzbroiliśmy się w offa ... i szturmem na zamek!
Mi trochę gorzej szło, jakoś tak w tyle zostawałem ...


Może lepiej by było gdybym się przysiadł, do którejś z dam?

Niewątpliwie, ta z lewej strony dobrze rokuje na przyszłość.

Dzięki błogosławieństwu jakoś się wspiąłem na tą góreczkę...


Całkiem miły ten zameczek z zewnątrz.



Widoczki:




Wszystko fajnie, ale gdzie są zdjęcia z zamku?
I tu pojawia się odwieczny problem, wszystko zamknięte.
Tym razem to nie wina złego duszka ani nowego gospodarza, ale nasza ...
nie zdążyliśmy, oczywiście mojej winy w tym wszystkim troszkę mniej.
Od zawsze wiadomo, że to na damy trzeba czekać :) [aaaaaaaa no dobra moja]

Kilka zdjęć czego się dało i idziemy dalej.



Teraz już będzie lżej. Schodzi się łatwiej i jakoś tak... szybciej. Ah te komary.

Wszędzie jakoś tak pusto.


 Za to alergenów aż nadto!


Na powyższym zdjęciu można dojrzeć także dziewczyny i to jak prezentują się od frontu.
A na poniższym od drugiej strony :) :


I jeszcze jedno foto zameczka, z dalszej perspektywy :


Rwącym potokiem dopłynęliśmy do Proszowic, gdzie po raz kolejny zjedliśmy obiadokolację :)


Nie będę wspominać co jedliśmy, co by bloga nie zmieniać na bardziej kulinarnego niż motocyklowego.
Ale jak to mawiali moi przodkowie - jedzenie to gwóźdź programu każdej wycieczki !

Polecam wycieczkę do Ojcowa, jednak maksymalnie do 15.00 - wtedy można wejść nie tylko na zamek, ale także do muzeum vis a vis budynku na zdjęciu poniżej.


Już niebawem kolejna notka - tym razem Niedzica i Czorsztyn, zapraszam .

poniedziałek, 1 lipca 2013

29.06.2013 Zamek Korzkiew + ruiny zamku Smoleń - Pilica

Po dłuższej przerwie przyszedł czas, by na nowo odkrywać motocyklowe tajemnice.
Na początek wybraliśmy się w krótką wycieczkę - coś dla rozruszania kości.
Nasz szybki plan obejmował Korzkiew oraz Smoleń, w tych miejscowościach chcieliśmy zobaczyć zameczki.
Pogoda zapowiadała się całkiem nieźle, więc szybko przebraliśmy się w motocyklowe uniformy.
Wtedy nastąpiło coś niebywałego... suzuki postanowiło, że tym razem nigdzie się nie wybiera.
Cóż, zapomniałem naładować akumulator...
Wycieczka stanęła pod znakiem zapytania, jednak z pomocą przyszła najnowszej generacji impulsowa ładowarka, wyposażona w technologię plazmową wraz z duża ilością dział jonowych.
Jakaż była radość, gdy po niecałej godzinie moto zagadało.
Plus był taki, że przynajmniej zdążyliśmy zjeść naleśniki.

Zapakowaliśmy zatem nasze pośladki na siodło i w drogę.
Droga do zameczku w miejscowości Korzkiew prowadziła przez Kraków, a następnie trzeba było skręcić na Wolbrom. Bardzo przyjemna droga i słoneczko pozwalało troszeczkę się odprężyć.
Ten błogi stan został zakłócony przez niejakiego żyda, zwanego dalej rezerwą. Uprzedzony wcześniejszym strajkiem machiny, postanowiłem nie ryzykować i zatankowałem nieco.

Kolejne wyzwanie stanowił dla nas podjazd pod górę, na której umiejscowiony został zamek.
Błoto i kamienie niestraszne jednak szosuwce i jakoś się udało. Być może dlatego, że mam lekkiego pasażera :P

I oto pierwsze zdjęcia:


Niestety po raz kolejny okazało się, że budowla została przerobiona na hotel.
Nastawiliśmy się jednak na zwiedzanie, więc mimo niewielkich możliwości dla zwiedzających, coś zobaczyć musieliśmy.
Na początek zaświeciłem światło.
Później chciałem rozpalić w kominku, ale nie miałem zapałek.
Dlatego też nie zapaliłem.

Poniżej jedno z niewielu pomieszczeń, które zostały udostępnione:


Kolejne zdjęcie przedstawia Króla Golosława.


I Królową Golosławinę.


oraz ich jedyne dziecko:


Chciałem także zamieścić ogłoszenie w imieniu powyższego stwora. SZKLARZA !!!


Mieliśmy nadzieję, że zobaczymy okolicę z nieco wyższej perspektywy. Na próżno. Przyszło tylko rozczarowanie.

Musieliśmy się zadowolić takimi widokami, chyba całkiem niezłe ?




Ten przemiły Pan w białej koszulce, którego możemy zobaczyć na zdjęciu powyżej zachował się niczym prawdziwy rycerz.
Chcąc zrobić zdjęcie sobie i swojej rodzinie postanowił, że przebiegnie sprintem, zanim samowyzwalacz pstryknie fotkę. Patrzyliśmy z zaciekawieniem czy mu się uda. Niestety...poległ.
I oto Król Golosław przybył z odsieczą by ratować kobiety i dzieci !!!


I tu pojawia się moje pytanie:


Jeżeli ktoś wie, niech da mi znać.

Opuszczamy Korzkiew.
Następny cel - Smoleń-Pilica.

Myśleliśmy, że teraz może być już tylko lepiej. Na miejscu okazało się, że obiekt, który chcieliśmy zobaczyć praktycznie w ogóle nie nadaje się do zwiedzania.


Gopr nie kłamał. Głazy rzeczywiście spadały. Kto by się tam bał...
postanowiliśmy zrobić kilka zdjęć tak żeby przypadkiem nie dostać głazem (niektórym może by pomogło).



Myślałem, że to my jesteśmy niespełna rozumu wchodząc tam ( byłem prowodyrem, przyznaję się)... ale co można powiedzieć o tych gościach? Na dodatek z dzieckiem :))


Nie dało się w tej dziczy wytrzymać. Komary skutecznie utrudniały odczuwanie piękna przyrody.
Na zakończenie takie oto ładne zdjęcie:


Warto wspomnieć o niezłej knajpce w Proszowicach - Mezzani. Tam napełniliśmy nasze żołądki i udaliśmy się do domu.Wracaliśmy przez Miechów przez co trasa została urozmaicona :)
Kolejna wyprawa już niebawem.

Podsumowanie.
Czas wycieczki - około 4h.
Odległość ok. 200 km.