niedziela, 1 lipca 2012

Słowacja - Jezioro Orawskie - Bobrov 30.06-01.07 2012 r.

Dzień dobry moi mili,
nie bardzo mam ochotę pisać tego posta, ponieważ jestem krótko mówiąc obolały i spalony na piękny, czerwony kolorek, coś a'la Suzi.
Jednak chyba lepsze  to, niż pomarańczowy - solariowy.
Koniec o wątpliwej opaleniźnie!

I tu po raz kolejny powtarza się sytuacja - "miało być nas więcej". Tym razem jest już pewien postęp, ponieważ przybył nam jeden członek załogi. Nieobecnych pozdrawiamy, zapraszamy następnym razem.

Wyprawa miała być jak najmniej obciążająca budżety, stąd też zabraliśmy namioty : ))
Ufff, svka niemiłosiernie załadowana podejmowała trudy podróży w 30 stopniowym upale.
Do przejechania niewiele ponad 100 km, więc jakoś daliśmy radę. 
Foto z postoju :


Marcin udawał biznesmena, a prawda jest niestety smutna - rozmawiał z mamą, którą zapewniał, że da sobie radę i będzie dużo pił... w końcu gorąco. Czy spełnił pierwszą część obietnicy - to rzecz wątpliwa, natomiast z piciem mu się udało, szkoda tylko, że nie były to napoje bezalkoholowe, jak początkowo mówił mamie.
Poniżej jeszcze jedno zdjęcie z postoju :
We wspaniałych nastrojach postanowiliśmy, że nadszedł kres naszego odpoczynku - pora ruszać dalej!
Droga była wyśmienita, ruch niewielki, dodatkowo czas umilał śpiew ptaków, które tym razem oszczędziły moją kurtkę. W miejscu gdzie widoki były najlepsze, zatrzymaliśmy się i zrobiliśmy kilka zdjęć. Widoki nieprzeciętne umieszczam poniżej, przeciętne zostawiam dla siebie.

 
Schowali twarze... też bym schował...
(może tego nikt nie zauważy - hi hi ha ha )


Fajnie, że nie ma już granic, oszczędziliśmy sporo czasu... ale mimo wszystko jakiś taki zawód mnie ogarnął....
W miejscowości Bobrov - naszym punkcie docelowym, robiliśmy zakupy oraz ... pluliśmy sobie w brodę, że mijając polskie sklepy przed granicą, nie zaopatrzyliśmy się w nich.
Ceny kiełbasy stosunkowo wysokie - w Polsce znacznie taniej. Jeśli chodzi o alkoholowe - PIWO :D
porównywalnie, bez rewelacji. Chleb droższy. Kiełbaska polska znacznie lepiej smakuje, ot chyba zacząłem polskie narzekanie.
Wspomnieć należy, że o mały włos nie kupilibyśmy bezalkoholowych bażantów.
Cóż by to była za katorga...
 Jakimś cudem te wszystkie smakołyki zapakowaliśmy na i tak, mocno już dociążone motocykle i ruszyliśmy "na równo" - za radą Pani sprzedawczyni.
Dojazd nad jeziorko utwardzony, zatem szybko i sprawnie przetransportowaliśmy się nad samą wodę. Na miejscu czekała nas miła niespodzianka, bowiem ludzi nie było zbyt wielu, a miejsce do urządzenia obozowiska dogodne.
Zmęczeni podróżą błyskawicznie ściągnęliśmy oporządzenie :)
Zimny Kelt i Bażant miło rozpływali się po jamach brzusznych. Na miejscu byliśmy około 12, pogoda dopisywała, aż do momentu kiedy z nieba zaczęły sypać się ogromne krople wody, niczym meteoryty spadające z nieba, ot poetycko zabrzmiało, ale tak też właśnie było.
Poganiani przez deszcz, momentalnie rozłożyliśmy namioty ( swoją drogą nie wiedziałem, że tak szybko potrafię ). Wniosek - nie kupujcie namiotów w decathlonie, mam na myśli te 15 sekundowce.
Istotnie - Marcinek znowu poszkodowany i walczący z przedsionkiem.
Z prawej strony można dostrzec jakąś sierotkę ukrywającą się pod ręcznikiem :)


Ooooo, a poniżej jeszcze dwie sierotki.
Zaiste ! Niebo wygląda niczym puszysty Big Milk.


Niektórych deszczowe krople nie zaspokajały...


Nazajutrz piękny poranek... :


I tym oto przemiłym akcentem pozdrawiam Was ja, wielmożny Redaktor Goleniowego Blogu Motocyklowego,
łączę pozdrowienia!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz