poniedziałek, 9 lipca 2012

Zalew Klimkówka, Międzybrodzie Żywieckie oraz Kozubnik - wieś widmo. 07.07 - 08.07 2012

Witajcie moi wierni czytelnicy,
po gorącym łikendzie, pragnę podzielić się z Wami, garścią pozytywnych emocji!

Tym razem w poszukiwaniu przygód udaliśmy się do Klimkówki.
Trasa okazała się czymś w rodzaju drogi mlecznej. Drogą płynęło się lekko, wiał chłodny wiatr, a ponieważ czasami otwierałem buzię - zdarzyło się mi zjeść coś z białkiem. Ot wspaniałe przeżycie, kiedy po dotarciu na miejsce, oddalone od Bochni o około 110 km, przywitała nas kobieta gotowa by oddać nam wszystko co ma najlepsze, a mianowicie swój pokój.
Zwykle nie pisałem o warunkach, w jakich przychodzi nam żyć - postanowiłem więc to zmienić.
Za cenę 50 zł od osoby otrzymaliśmy świetnie wyposażony pokój - 2 telewizory, spa, jakuzzi oraz wellness. Dodatkowo czas umilała koza samodojka, która wieczorem dawała soczyste mleko - wprost do szklanki. Polecam!
Ku naszemu zadowoleniu, zalew oddalony był zaledwie 50 metrów od tejże doliny rozkoszy.
Czy to nie cudowne, móc spojrzeć przez okno na piękne, lazurowe wybrzeże, które dodatkowo upiększały wspaniałe kobiety?
Oto one :



Z naszej romantycznej dwójki, o dziwo obydwoje zażywaliśmy kąpieli...
Na zdjęciu jestem tylko ja... przepraszam, jest jeszcze gość, którego proszę nie mylić ze mną, a dlaczego? No właśnie.. Ok! Dla tych, którzy mnie nie widzą - UWAGA JA TO NIE TEN CO CZYŚCI SOBIE USZKO :)


I jeszcze jedno zdjęcie - tym razem pokój wraz z garderobą :


 Reszta zdjęć niestety nie nadaje się do zamieszczenia, z powodu upojenia fotografa.


Następny dzień był przyszedł po dniu poprzednim, podobnie jak i poprzedni, ten późniejszy był od poprzedniego cieplejszy, lecz nie na tyle by być najcieplejszy ze wszystkich poprzednich. Był jednak dniem szczególnym - ale o tym później mój Drogi Czytelniku.

Nadszedł etap, który nazwę - POWRÓT.
Otóż powrót nie do końca stał się powrotem, gdyż jakby początkowo mogło się wydawać polegać miał na powrocie, jednak powrotem sui generis nie był.
Po dotarciu do Nowego Sącza kilkakrotnie objechaliśmy rynek. Bezskutecznie. Lodów nie znaleźliśmy. Trudno. Za to lód znalazł nas. Leciał obficie z nieba, niczym plaga egipska.
Trzeba było uciekać. Bałem się. Katarzyna chyba też. Z pomocą przyszedł przydrożny bar, w którym posililiśmy się i odpoczęliśmy.

I tu następuje zmiana decyzji - nie jedziemy jednak do domu, a wybieramy się na piknik lotniczy do Międzybrodzia Żywieckiego. Do pokonania około 160 km.
Szczęśliwym trafem pogoda była łaskawsza i dopiero w Tresnej moja kurtka skapitulowała przed deszczem. W trasie minęliśmy sporo przyjaznych motocyklistów, dzięki którym nie dostałem mandatu od policjantki bawiącą się suszarką.
Nie obyło się bez małego strachu... suzi potrzebowała posiłku, jednak od dłuższego czasu próżno było szukać stacji. Poszukiwania zakończyły się sukcesem dopiero przed samym Międzybrodziem.

Na Górze Żar liczyliśmy na niezłe widowisko - od piątku do niedzieli odbywał się piknik modelarski, który jak co roku przyciągał tłumy pasjonatów.
Udało nam się "złapać" jeszcze kilku z najwytrwalszych.






Tak mnie od tych dmuchawców i latawców zazdrość wzięła, że postanawiam zmienić wątek.
Koniec. Ja też chce.

Czas pochwalić się czerwoną rakietą, na tle tych świetnych krajobrazów.
Na dokładkę dorzucę także hangar. Polecam przyjechać nieco wcześniej - można wtedy zobaczyć szybowce nie tylko w środku, ale także zaobserwować jak ciągnięte przez holownik nabierają wysokości, prędkości, a następnie odczepiają się by swobodnym lotem przecinać powietrze.
Coś wspaniałego, niezwykłego - tym bardziej, że widzimy to wszystko z odległości 10 metrów, bez płotu, bez krzyków ochrony, bo zwyczajnie jej nie ma.


Tym miłym akcentem zbliżamy się do końca... końca?
Żartowałem.
Z tego miejsca chce pozdrowić Artura, którego spotkaliśmy przed samym odjazdem.
I to dzięki niemu ta relacja przedłuży się o jeszcze kilka znaków.

Około 10 km od Międzybrodzia, znajduje się miejscowość Porąbka, a bezpośrednio przy niej Kozubnik. To opuszczone miejsce, nazywane niegdyś "Perełką PRL-u", dziś jest samotne i niszczejące. Sporej wielkości kompleks hoteli swoim wyglądem straszy odważnych, którzy muszą złamać przepisy by się doń dostać. Pierwszym pytaniem jakie sobie zadałem było "jak to możliwe ?". Nie mogłem zrozumieć jak to się stało, że położone w tak znakomitym miejscu hotele, po prostu upadły. Fatalne zarządzanie sprawiło, że w oknach pozostały już tylko resztki szyb, niedawne kwatery zamiast gościć bogaczy, goszczą już tylko szczury oraz zapaleńców żądnych przygód.
Niektórzy z nich wykazywali się niezwykłą głupotą, zdjęcia mówią same za siebie.
Nie będę już przedłużał... oglądajcie... oto polskie miasto duchów...

1) Ułańska fantazja...


 2)  Chwila konsternacji - może zostaniemy na noc?












Podsumowując - 500 km zrobione. Powrót w deszczu.

To tyle na dziś, żegnam się z Wami!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz